Sobota, godzina 20.30, dzieci w łóżkach, kawa w filiżance, początek cudownego wieczoru…. telefon:
– Pani doktor, bardzo przepraszam, że o tej godzinie, ale mamy problem. Jaś od wczoraj wymiotuje, mówi, że boli go brzuszek, nie chce pić, nie wiemy co robić. On już raz tak miał i trafiliśmy do szpitala, pomoże Pani, mieszkamy tylko kilka ulic od Pani…?
Cóż było robić, nieco niechętnie wstałam z fotela, rzuciłam mężowi: „Kochanie, za pół godziny będę z powrotem.” i pojechałam.
Na miejscu zbadałam 3-letniego Jasia, który okazał się nie być z tak dramatycznym stanie jak relacjonowała mi mama dziecka. Ostatnie wymioty miały miejsce w godzinach porannych, w badaniu przedmiotowym poza niewielkimi cechami odwodnienia nie stwierdziłam nieprawidłowości. Dla pewności wykonałam badanie ultrasonograficzne jamy brzusznej, które również nie budziło moich zastrzeżeń. Zaleciłam odpowiednie leczenie, na odchodnym dodając, że podawanie wymiotującemu dziecku gorącego rosołku z gęsiny pomiędzy wymiotami jest co najmniej niewskazane. Już miałam wrócić do zimnej już zapewne kawy, gdy padło pytanie:
– A może Pani zbadać jeszcze babcię, ma chyba to samo co Jaś, ale nie wymiotuje. Mówi jeszcze, że boli ją tu – powiedziała matka Jasia wskazując na okolicę prawego podbrzusza.
74-letnią babcię pacjenta znalazłam w pokoju obok, wyraźnie cierpiąca leżała na łóżku. Poza bólem w prawym podbrzuszu nie podawała żadnych innych objawów. Jakież było moje zdziwienie, gdy przystąpiwszy do badania palpacyjnego wyczułam duży guz we wspomnianej lokalizacji. Niewiele myśląc przyłożyłam głowicę konweksową.